środa, 30 stycznia 2013

Witają szlachtę, nędzni dworzanie
ukłony panowie, ukłony panie.
Pozdrówcie gorąco,
bądźmy na bieżąco.
Zbierajmy szacunek
przez pocałunek,
gdzieś schował się pakunek.
Autobus, przychodnia,
to żadna zbrodnia.
Biorę pistolet, strzał wykonuję,
żegnam was wszystkich, jedzenie gotuję.







wtorek, 22 stycznia 2013

s o s

Tosty były już gotowe. Ser rozpuścił się nierównomiernie, położyłam na talerz żurawinę i delektowałam się zapachem poranka. W szarych dresach i białej bokserce podążałam wzdłuż unoszącej się z radia linii melodycznej. Odkąd zrealizowałam plan zamieszkania na stancji z nieznanymi mi ludźmi moje życie diametralnie się zmieniło. Musiałam nauczyć się życia w grupie i miłego uśmiechu na twarzy od rana. Utrzymywałam bardzo dobre stosunki ze wszystkimi.
Oddychaj ze mną. Chodź zagrać w moją grę.
W posagu, oprócz wszystkie, czego pragnęłam dostałam też wiele bezgranicznych uczuć, z których potrzeby posiadania niekiedy, nie zdawałam sobie sprawy. Śnieg zalegał na ulicach, a mróz zachodził mnie od każdej strony. Towarzyska atmosfera na wykładach ocieplała chłód bijący od wykładowców. Idealnie czułam na sobie ten sam wzrok za każdym razem. Za każdym razem, gdy siedziałam obok, kiedy robiłam notatki. Nie wiem, kogo winnam żałować, jego partnerki, którą ignorował, kiedy choćby przechodziłam obok, czy jego samego.

Oddychaj ze mną. Chodź zagrać w moją grę.
Największa satysfakcja, kiedy mogę wznosić to, co posiadam, żeby pokreślić swoją przynależność. 
Oddychaj ze mną. Chodź zagrać w moją grę.
Ze związanymi włosami i szczoteczką do zębów w ustach snułam się po mieszkaniu. Lubiłam wieczory. Wówczas wśród tysięcy maili, które dostawałam, odnajdywałam kilka ulubionych. Tylko na nieliczne odpisywałam. Czasem się zastanawiałam nad dualizmem. Podczas, gdy w dzień przelewałam moją energię na innych, którzy odwdzięczali się tym samym, najbardziej ceniłam wieczory. Łapałam na siebie wyznania, problemy, przyjmowałam je i starałam w mądry sposób odrzucić. 
Oddychaj ze mną. Chodź zagrać w moją grę.
Wybacz, nie umówię się z Tobą.
Oddychaj ze mną. Chodź zagrać w moją grę.
Wielkie masło, dobrze, że ja go nie jadam. 


środa, 16 stycznia 2013

Wiecznie zalogowana. Lekko oddana.
Niewidoczna, zajęta.
Robię zupę z muchomorów i dokładam trochę worów.
Pieprzu wory, pieprzę te zmory.
Zrobiłabym ciasto,
lecz idę na miasto.
Zrobię zakupy,
pozbieram moje łupy.
Wezmę kąpiel z pająkami,
moje życie zagadkami.
Zgadnij, kiedy jestem wolna,
dobra ze mnie woźna szkolna.
Miło, że pracować nie muszę,
to zniewala moją duszę.
Z uniesioną brewką, zabawiam się z mewką.
Dobra ze mnie panna, ale pełna już wanna.
Zaprzepaściliście szansę na randkę z gwiazdą.
Mam już swoje gniazdo.









niedziela, 13 stycznia 2013

Bardzo prywatnie wyszłam na taras i wyplułam owocową gumę, którą ostentacyjnie przeżuwałam w ustach. To nie jest kwestia dobrego wychowania, tylko chęci zrobienia czegoś wbrew ogólnym zasadom.
Kiedy lekki mróz starał się schłodzić ciepło, które emanowało z mojej pozytywnej energii, która była wynikiem równania mającego kilka niewiadomych, świat wokół mnie zaczął wirować.
W stylu słodkiej Marylin złapałam yellow cab i pojechałam na Brooklyn. Kupowanie hot-dogów w tej dzielnicy miasta była ryzykowane. Nigdy nie wiem, czy jestem typem niegrzecznej dziewczynki, w skórze anioła, czy aniołem z czerwonymi rogami diabła. Wybrałam pierwszą opcję i zamówiłam parówkę ze wszystkimi sosami. Z ciepłą bułką w ręku przeskoczyłam przez niewysoki mur. Rudy płaszcz zaplamił się czosnkową mazią. Starannie wytarłam odzienie i usiadłam na zaśnieżonej ławce. Słońce padało na moje złote włosy, a odgłosy miasta, w tej jego części, były moją najlepszą ciszą.
Szukałam sensu w wieku, w którym przyszło mi żyć. Spełniona pod każdym względem, idealnie wpasowująca się w większość zadań narzucanych przez moją epokę.
Kiedyś usłyszałam od kobiety w czarnym habicie, że nie kocham nikogo, bo nie kocham J. Dzisiaj ja sama nie istnieje, bo nie jestem celebrytką, bywającą w sieci. Myślę, czy ta sieć ma oczy. Może jej poddani przestali już patrzeć z dystansem na wszystko co się tam dzieje, a zaczęli spoglądać przez jej pryzmat. Myślę, czy ta sieć ma oka. Jak duże otwory musi wyrobić, żeby uwolnić swoje rybki. Nie czuję się rybakiem, ani tym bardziej wędką. Jednak mam wrażenie, że widzę wszystkie haczyki, na które te istoty się łapią. Patrzę na szczęśliwe pary, które wesoło pozują do zdjęć. Piękne okazy, myślę, że można je wziąć do oceanarium. Teraz kiedy zebraliśmy wszystkich w jednym miejscu czas wpuścić zwiedzających. Nie pozostaje nic innego, jak kupić bilet i was oglądać, rybki. Wasze szczęście zamknięte za szkłem, jak smutno, że nie potraficie go jeszcze uwolnić. Jak dobrze, że ja też mam parę. Złapię ją za rękę i z uśmiechem na ustach, w wesołych podskokach będziemy oglądać, jak unosicie się na wodzie. Bądźcie ostrożni, rybki pływające brzuchem do góry, nie są interesujące.


środa, 9 stycznia 2013

Obudziłam się wcześniej niż zwykle i nie mogłam zmusić mojego organizmu do ponownego udania się w odległe krainy Morfeusza. Otworzyłam okno balkonowe. Biała firanka z pomocą lekkiego styczniowego wiatru uniosła się ponad powierzchnię. Satynowa pościel zadrżała, a ja sięgnęłam po bluzę, która leżała na krześle. Podniosłam ją do twarzy i zanurzyłam się w znanym zapachu. Wciągnęłam bluzę przez głowę i wyszłam na taras. Chłód owinął moje nogi i szybko wprawił zaspane jeszcze ciało w dreszcze. Patrzyłam z góry na miasto i czułam się, jakbym miała nad nim władzę. Stałam się dyktatorem własnego życia, zapanowanie nad światem nie jest więc dla mnie problemem.
Jak zwykle rano, włączyło się radio, z którego wybrzmiała Florence. Jej głos o poranku sprawił, że moje ciało zaczęło się mimowolnie poruszać. Kołysałam się natchniona muzyką i szczęściem, które ode mnie emanowało. Melodie schowałam do iPoda i włożyłam sobie ją do uszu. Ubrałam markowy dres i wybiegłam przed zaśnieżony budynek. Czasami mam ochotę wznieść ręce ku niebu. Z mojego mieszkania w 6. dzielnicy udałam się na stację metra. Ludzie w idealnych garniturach, którzy podróżowali pierwszą linią metra, podobnie jak ja zmierzali do La Defense. Widok zaśnieżonej kobiety w stroju sportowym nie był niczym nadzwyczajnym, mam jednak wrażenie, że zniosłam wiele rozmaitości do codzienności zapracowanych francuzów, spiętych pod perfekcyjnie ułożonymi krawatami. Dzielnica znajdująca się na zachód od Paryża biła blaskiem drapaczy chmur. Biegniesz z inną szybkością, twoje serce bije dwa razy mocniej. Jesteś uzależniony. Stanęłam pod La Grande Arche, żeby spojrzeć na cudowne płatki śniegu, które przykrywały Promenadę, tworząc na niej puchowy dywan. Rozejrzałam się dookoła i łatwo mi przyszło znaleźć wzrokiem najwyższy budynek w tej dzielnicy. Windą wjechałam na 56. piętro. Zatroskane, zapracowane oczy roześmichały się na mój widok, a ukochane, umięsnione ramiona przyciągnęły do siebie moją zaśnieżoną sylwetkę.
-Chciałam Ci tylko powiedzieć, że uwielbiam, kiedy pada śnieg.
























z miłości do doskonałości